5 powodów, dlaczego nie warto się obrażać

Co zrobić, żeby się nie obrażać

Doskonale to znamy. Ktoś nam bliski rani nas. Robi coś, przez co cierpimy: boleśnie krytykuje, nie robi tego, czego oczekiwaliśmy, pomija nas, nie dotrzymuje obietnic. Cierpimy – jesteśmy rozgoryczeni, źli, smutni. Chcielibyśmy, aby ta druga osoba wiedziała, że jest nam źle z jej powodu. Chcemy to jej jakoś pokazać. Zamykamy się więc w sobie i pokazujemy swoje cierpienie. Nie odzywamy się, unikamy kontaktu.

Kiedy czujemy się zranieni…

Trudno jest otworzyć się na człowieka, przez którego czujemy się zranieni. Zwłaszcza, kiedy dodatkowo towarzyszą nam silne emocje: gniew, smutek, zawód. Unikamy rozmowy bo wiemy, że pokazałaby ona, że ta druga osoba jest dla nas ważna. A jak pokazywać komuś, że jest dla nas ważny, kiedy właśnie co nas zranił? Trudno mówić o swoich uczuciach osobie, przez którą czujemy się skrzywdzeni. Czy warto przełamywać te zrozumiałe przyzwyczajenia? Wydaje się, że jest kilka dobrych powodów.

1. Nikt nie czyta w naszych myślach

W relacjach z ważnymi dla nas osobami chcielibyśmy czuć się rozumiani. Chcemy, aby druga osoba szanowała nasze potrzeby, a najlepiej: pomagała nam w ich realizacji. Jednak sprawy, które mogą nam się wydawać „przecież tak oczywiste”, nie są tak jasne dla innej osoby. Nawet jeśli doskonale nas zna, wiele spraw może widzieć inaczej. I naprawdę nikt nie potrafi czytać w naszych myślach. W większości przypadków osoby, które są nam bliskie, nie ranią nas celowo. Czasem są tak skupione na własnym punkcie widzenia, że trudno im zauważyć to, jak my czujemy się w danej sytuacji. Dlatego warto jasno formułować to, co jest dla nas kłopotem, jak czujemy się w trudnej sytuacji, co nas zabolało, czego się spodziewaliśmy czy czego nam brakuje. I to chyba najtrudniejszy punkt udanych relacji. Bo żeby coś komunikować, trzeba najpierw samemu sobie to uświadomić i nazwać odpowiednimi słowami. Inną sprawą jest takie przekazanie naszych potrzeb i uczuć drugiej osobie, aby nie ranić. W tych kwestiach przydatna może okazać się pomoc psychoterapeuty lub psychologa.

2. My też nie czytamy w cudzych myślach

Okazując swoim zachowaniem to, co czujemy liczymy na to, że ta druga osoba sama się domyśli. Czekamy więc znaków w zachowaniu, że się domyśla. I próbujemy poznać, czy już widzi nasz ból, i czy gesty drugiej osoby dostatecznie mocno rekompensują nam zranienie. Nie wiemy, co przezywa druga osoba. Czy może jest jej przykro, ze sprawiła nam ból? A może nie potrafi zwyczajnie tego okazać? Albo obawia się, że jeśli okaże nam zrozumienie to zostanie uznana za winną?

3. Relacje to proces, a nie stan

Dobre (na szczęście również złe) relacje z daną osobą nie są nam dane na zawsze. W ważnych relacjach zazwyczaj dużo się dzieje. Rozmawiając o tym, co się dzieje, możemy zbliżać się do siebie coraz bardziej, pogłębiać wzajemne zrozumienie. I odwrotnie – kiedy rozmowy unikamy ryzykujemy, że się od siebie oddalimy. W ciągu naszego życia zmieniamy się, nasze oczekiwania i potrzeby stają się też inne. Dajmy szansę drugiej osobie za nimi nadążyć.

4. Chowanie urazy szkodzi nam

Długotrwałe żywienie tak trudnych emocji, jak złość, gniew, żal, rozczarowanie powoduje, że wewnętrznie się wypalamy. Radzenie sobie z silnymi emocjami wymaga wysiłku. A długotrwały wysiłek, również ten emocjonalny, powoduje wyczerpanie. Możemy tracić radość życia, chęć do działania, siły na mierzenie się z każdym kolejnym dniem. Nadto, bardzo częste wzbudzanie w sobie gniewu czy żalu może powodować, że właśnie te uczucia będzie nam w sobie łatwiej wzbudzić niż na przykład radość czy podziw. A kto z nas chciałby, aby jego stałymi życiowymi partnerami były żal czy smutek?

5. Karanie innych za to, że się źle czujemy

Może to nie łatwe, ale chcąc wieść satysfakcjonujące życie wewnętrzne musimy uznać, że za nasze stany psychiczne jesteśmy w największej mierze odpowiedzialni my sami. I choć lubimy myśleć, że to on/ona nas tak zdenerwował/a, to prawda jest taka, że to ja się zdenerwowałam/em. Jesteśmy panami naszych emocji. Jeśli uznajemy, ze to ktoś inny wzbudził w nas jakieś uczucie to tak, jakbyśmy dawali komuś władzę nad sobą. Obwinianie innych za uczucia, które są wewnątrz nas ma oczywiście swoje korzyści. Daje liczne możliwości wyładowania frustracji i zrzucenia z siebie jarzma odpowiedzialności. Jednak przyjęcie odpowiedzialności za własne uczucia daje poczucie kontroli nad samym sobą i wewnętrznej siły. Jeśli bowiem to ja jestem źródłem tego co czuję, ja też mogę to zmienić.

Ryzyko

Zwykle boimy się otworzyć z naszymi uczuciami, bo obawiamy się odrzucenia. Jeśli podejmiemy jednak ryzyko i powiemy wprost o tym, jak poczuliśmy się w danej sytuacji, możemy zweryfikować swoje obawy. Albo okażą się one słuszne – stanie się tak, jak przewidywaliśmy i nasze uczucia zostaną obśmiane, zignorowane, zaprzeczone. Wtedy przynajmniej będziemy wiedzieć na czym stoimy. Nie będziemy musieli się już bać tego, co będzie. Będziemy za to mogli pomyśleć o tym, jak układać sobie dalej relacje w tej sytuacji. W lepszym scenariuszu może okazać się, że nasz rozmówca się zreflektuje. Możne okazać się, ze wcale nie chciał/a nam zrobić przykrości. Może zacznie nam współczuć, kiedy zobaczy, jak czujemy się w wyniku tej trudnej sytuacji. Może uda się osiągnąć porozumienie? Rozmowa, zwłaszcza na trudne tematy, zbliża. Daje szansę na poznanie siebie. Może okazać się również, że to my tkwiliśmy w błędnych założeniach, a poznanie uczuć i motywacji drugiej strony przyniesie nam prawdziwą ulgę. Bez względu na rezultat, ryzyko wydaje się więc warte podjęcia.

Rozmowa wprost jest niełatwym wyzwaniem. Stawia nas przed koniecznością konfrontacji z własnymi uczuciami, oczekiwaniami i potrzebami. Wymaga też odwagi pokazania siebie przed drugim człowiekiem. Jeśli jednak chcemy mieć prawdziwy wpływ na to, jak układają nam się relacje z ważnymi dla nas ludźmi, jeśli nie chcemy żywić się urazą, wydaje się, że ryzyko jest warte podjęcia.

Anna Wojciechowska

psychoterapeuta, psycholog